Młodsza Panna Wichrowska
nadal próbuje na swój pięcio-i-pół-letni sposób zdefiniować moją
obecność w jej życiu. Kiedy ostatnim razem bawiłam przez kilka dni w
domu Pani i Pana Wichrowskich, dane mi było skorzystać z serdecznej
gościnności ich młodszej córki, która oddała do mojego użytku swój
pokój, stawiając jednak warunek, że posunę się, kiedy będzie chciała w
czasie mojego pobytu skorzystać ze swego łóżka.
Poczynione zastrzeżenie potraktowałam
jako podkreślenie jej prawa do swojego terytorium. Pan Wichrowski
przedstawił jednak inną interpretację gestu swego bardzo rezolutnego i
niezależnego dziecka, które dwie kolejne noce przespało u mego boku.
Stwierdził, że córka w ten sposób wysłała rodzinie sygnał, iż traktuje
mnie jako kogoś więcej niż przypadkowego gościa.
W świetle świadomego nazwania mnie
przez dziewczynkę babcią (- Alicja, czy możesz być moją babcią?), wypada
mi przyznać rację Panu Wichrowskiemu. Pannie Wichrowskiej zaś
wyjaśniłam, że obok znanej instytucji tak zwanej przyszywanej babci (- A
co to jest, ta szyta babcia?), możemy pomyśleć o innej formule, i że
mogę być jej babcią – duchową! Na zdziwienie dziecka (- Ale ty przecież
jeszcze nie umarłaś!) wyjaśniłam, że będę jej babcią duchową w innym
sensie: modląc się bardzo gorąco o Boże błogosławieństwo dla niej, co
już zresztą od dawna czynię. Ciekawe, którą wersję Panna Wichrowska
przyjmie - i na jak długo.
*
Wejście w jak najbardziej realne życie
czyjejś rodziny przez osobę znaną przede wszystkim z internetu, z
wirtualnej lektury jej życia opisanego na takim blogu jak mój, musi być
ciekawym doświadczeniem, szczególnie jeśli staje się ono udziałem osób
tak powściągliwych (może z natury, a może w wyniku życiowych
doświadczeń) jak Pani i Pan Wichrowscy. Zarysowany problem chciałabym
uczynić jednym z tematów zapowiadanego wywiadu z mężem „mojej przyjaciółki z internetu”,
na który Pan Wichrowski - ku mojej radości - wyraził zgodę. Do rozmowy
zasiądziemy pewnie latem, w jakiejś wolniejszej chwili, być może
twarzą-w-twarz, a może jedynie komputerem-w-komputer, zależnie od tego
jak czas pozwoli.
Ciekawa jestem opinii Pana Wichrowskiego również na temat sposobu, w jaki opisuję jego najbliższych w swoich notkach z cyklu ramię w ramię.
Cieszę się, że powściągliwy mąż mojej powściągliwej przyjaciółki nie
postawił dotychczas tamy naturalnym dla mnie wylewnym wynurzeniom na
temat jego rodziny.
Spotkanie i dialog pomiędzy społeczną i
osobistą wylewnością oraz społeczną i osobistą powściągliwością jest
również ciekawym doświadczeniem. Być może – moja przyjaciółka i ja –
ubogacamy się nawzajem, być może uczymy się od siebie nawzajem: ja od
Kasi powściągliwości, a Kasia ode mnie wylewności? Spostrzegam również,
iż bliskość Kasi oraz jej najbliższych umacnia mnie - w sposób
praktyczny - na drodze dobra.
*
Zastanawiające, że spiritus movens
kontaktów w świecie realnym jest powściągliwa Kasia, a nie wylewna
Alicja. Kasia realnie zaprzyjaźniła się z „Zasznurowaną”, Kasia
wymieniła realne numery telefonów z Ewą Filipczuk, o realnym wyciągnięciu mnie z mojego samotnego agorafobicznego grobu nie wspominając. Swoją rolę moja przyjaciółka określa mianem spoiwa łączącego ludzi.
Dzięki Kasi rok temu realnie poznałam Z. - to znaczy „Zasznurowaną”
- która w rzeczywistości nosi imię zaczynające się od całkiem innej
litery, o wiele cieplejsze od blogowego pseudonimu. W mądrej, aktywnej,
dowcipnej i atrakcyjnej młodej kobiecie w ogóle trudno byłoby dostrzec
skrzywdzone - „zasznurowane” - dziecko, które opisuje na swoim blogu.
Córeczki Państwa Wichrowskich szybko
weszły w świat Z., o której osobiście lubię myśleć jako o nieco młodszej
siostrze Kasi, która z kolei realną relację obu pań określa mianem
trochę innego pokrewieństwa, a mianowicie - braterstwem broni w
życiowych bojach. Czy Panny Wichrowskie widzą w Z. przyszywaną krewną,
na przykład ciocię? Wydaje mi się, że traktują Z. raczej jak starszą
koleżankę, z którą można pobawić się, a nawet poszaleć (Młodsza z Panien
Wichrowskich), lub porozmawiać (Starsza Panna Wichrowska) na tematy
ważne dla dorastającej nastolatki.
*
Czy któregoś dnia spotkamy się podobnie rodzinnie z Ewą Filipczuk?
Na przykład zatrzymując się w Łodzi przejazdem - całą ferajną - w
drodze w góry? Nie wiem, ale nie wykluczam. Czuję natomiast, że podczas
kolejnej dwuosobowej - Kasi i mojej - majówki, jeśli ponownie pisane nam
będzie jechać w kierunku Łodzi, porwiemy gdzieś Ewę.
W tym roku Ewa zechciała zaprosić nas
na kawę do swego domu, a my chętnie przyjęłyśmy zaproszenie do jej
świata. Kawa stała się pretekstem i tłem tego, co było najważniejsze:
długiej rozmowy. Kiedy po rozstaniu z Ewą ruszyłyśmy w dalszą drogę,
długo jechałyśmy w dwóch osobnych milczeniach, przeżywając w ciszy treść
tamtego spotkania.
Świat Ewy, klimat jej mieszkania.
Życie i twórczość, przenikające się nawzajem. Ewa opowiadała nam o swoim
życiu, również o sprawach trudnych, których odbicie można odnaleźć w
niektórych jej wierszach. Świadomie powściągliwa w sposobie reagowania
na swoim blogu, w świecie realnym rozmawiała z nami bardzo otwarcie:
twarzą-w-twarz, bez cienia pozy, natomiast z dużym poczuciem zarówno
realizmu, jak również humoru. Nienazwane szczegóły tego spotkania,
podobnie jak pozostałych spotkań w drodze, a także pamięci o AgnieszceZet, która obiecała pamiętać, niosę zamknięte w swoim sercu. Moja towarzyszka podróży - jak sądzę - również.
ZNAK
Czekasz na znak
Daję ci znak
Jestem znakiem
Łatwym do odczytania
Przezroczystym
Łza to łza
Płomień nie płonie
Dłoń jest zamknięta
Ścieżka kończy się
Urwiskiem
Ewa Filipczuk, wiersz z podarowanego tomiku Sieć, 2003
.