Witając lub żegnając Panny Wichrowskie
(lat 7 i lat 12) zawsze pytam, czy ma być wylewnie czy powściągliwie, i
zależnie od podanej odpowiedzi, która najczęściej brzmi „powściągliwie”,
witam się lub żegnam przez podanie ręki, lub – o wiele rzadziej – przez
objęcie i uścisk. Ostatnio Młodsza Panna Wichrowska, najbardziej
wylewna z powściągliwej rodziny, objęła mnie na pożegnanie, przytulając
się bardziej do mojego prawego ramienia niż do mnie, jednocześnie
tłumacząc, że nie chciałaby mnie uszkodzić. Smukła i dziewczęca,
wskaźnik sprawności na treningach aikido ma jednak ponad trzykrotnie
wyższy od innych dzieci w swojej grupie wiekowej. Z jej mamą oczywiście
od początku witamy się i żegnamy wylewnie - nie uszkadzając się
wzajemnie. Natomiast mąż mojej przyjaciółki w charakterystyczny dla
siebie powściągliwy sposób, czyli z nieco niepewnym uśmiechem, pozwala
mi na wylewne powitania i pożegnania, co mnie cieszy, gdyż z natury jest
on człowiekiem przytulnym, który jednak swoją przytulność rezerwuje
jedynie dla najbliższych.
*
Jedno
z pierwszych zdjęć, które cztery lata temu przesłała mi moja nowo
poznana przyjaciółka z internetu, przedstawiało młodą kobietę o
sportowej sylwetce mieszającą z uwagą w kociołku ustawionym na palenisku
w górskiej bazie turystycznej. Dołączony do zdjęcia dopisek wyjaśniał,
że mam przed sobą Katarzynę Wichrowską
przy ulubionej czynności. Kasia, jak się dowiedziałam, lubi jeść i lubi
gotować. Ja również jeść lubię, jednak nigdy przedtem nie zastanawiałam
się nad jedzeniem. Gotować również potencjalnie lubię, jednak nigdy
przedtem dla nikogo specjalnie nie gotowałam, nie licząc drobnych
incydentów, ani o gotowaniu z nikim nie rozmawiałam, a szkoda, bo wiele
mogłabym nauczyć się od mojej nieżyjącej już mamy, której w młodości
towarzyszyłam w kuchni w roli biernej kuchennej pomocy.
Na
szczęście w moim mieście jest bar prowadzony przez pewną rodzinę, który
karmi najlepiej w Polsce, chociaż niewiele osób o tym wie. Tam
zapraszam moich gości, tam zakupuję również dania na wynos dla moich
gości. Przedstawioną opinię może – jak sądzę – potwierdzić AgnieszkaZet wraz z mężem, być może również Zasznurowana,
natomiast nie mam wątpliwości, że zgodzą się ze mną trzy czwarte
rodziny Wichrowskich odwiedzające mnie regularnie od czterech lat, dla
których obiady w tym miejscu na pewno nie należą do smutnej konieczności
wynikającej z faktu, że ich gospodyni doznaje paraliżu na myśl o
gotowaniu dla kogoś poza sobą.
*
Od
dawna planujemy z Kasią umieszczenie na jednym z rankingowych portali
gastronomicznych opinii o tym miejscu (jak również o innych lokalach
odwiedzanych podczas naszych podróży po kraju), ale ciągle inne sprawy
na tyle pochłaniają każdą z nas, że na to już czasu nie starcza. Może
więc chociaż tutaj wspomnimy tradycyjnie, co jadłyśmy podczas
tegorocznej październikowej wędrówki.
A
więc: nad morzem tym razem nie jadłyśmy ryb w roli głównej, ponieważ
Kasia wracała znad morza z własnym ponad dwudziestokilogramowym zapasem
świeżej ryby - z morza i ze stawu - do kulinarnego wykorzystania w domu.
Ja natomiast w pewnej nadbałtyckiej portowej tawernie zdecydowałam się
na bardziej egzotyczne owoce morza, których z reguły nie jadam, ponieważ
ich nie lubię, podane w formie paelli na szafranowym ryżu. I bardzo mi
to danie smakowało. Obie poprzedziłyśmy dania główne kremowymi zupami:
Kasia - kremem dyniowym, ja - kremem czosnkowym z krewetkami. Obie zupy
były wyśmienite, natomiast następnego dnia, kiedy wylewnie żegnałyśmy
się, podobno jeszcze swoją pachniałam.
Podczas
tygodniowej wędrówki Kasia dwukrotnie spróbowała makaronu penne: przy
końcu naszej wspólnej podróży, w nadbałtyckiej tawernie zamówiła penne z
łososiem i bazylią, natomiast parę dni wcześniej, w Toruniu, w którym w
naszej drodze na północ zrobiłyśmy dłuższą przerwę na spacer po
śródmieściu oraz na obiad, zjadła penne z boczkiem i sosem kurkowym. W
obu przypadkach - z wielkim smakiem.
Będąc
w podróży staram się korzystać ze swego braku powściągliwości i szeroko
rozpytuję miejscowych, gdzie można naprawdę dobrze zjeść, na ogół
otrzymując od nich dobre sprawdzone adresy. Nie inaczej było i tym
razem. Na przykład w Toruniu trafiłyśmy w ten sposób do sporej i
świetnej restauracji, prawie niewidocznej z zewnątrz, a jednak pełnej
lokalnych konsumentów, do której - jak mogłyśmy się domyślać - byle
turysta nie trafi.
*
Wcześniej, będąc w Warszawie, zdałyśmy się na wybór Beretki,
która zaproponowała spotkanie i kolację w nowszej części starego
miasta, w lokalu, w którym mogłybyśmy swobodnie ustawić na stole nasze
komputery. Co tam jadłyśmy nie jest tak istotne, gdyż nasza uwaga i tak
była głównie skierowana na rozstawione na stole laptopy oraz na zadanie, które miałyśmy do wykonania tamtego wieczoru.
Zaznaczę może jedynie, że Kasia nie po raz jedyny w ciągu tych paru dni
zdecydowała się wtedy na krem z dyni. Czy to nie dziwne?
Natomiast
jeszcze wcześniej - tego samego dnia przed południem - zostałyśmy
zaproszone przez mojego znajomego z dawnych lat na śniadanie w
śródmiejskiej kawiarni założonej na początku lat dziewięćdziesiątych
przez byłych współpracowników Radia Wolna Europa. Miałyśmy też w planie
odwiedzenie pewnej mocno lewicowo ideologizującej restauracji na
warszawskim Powiślu, znanej z bardzo dobrej kuchni, ale tę atrakcję
zostawiłyśmy na inny czas.
Niezależnie
jednak od wszystkich wspomnianych atrakcji ostatnich dni, najmocniejszy
kulinarny akcent czekał nas na stole w domu moich krewnych
mieszkających w otoczeniu borów zwanych tucholskimi, którzy w miejsce
umówionej szybkiej herbaty podczas krótkiej przerwy w podróży, podjęli
nas wystawną kolacją składającą się niemal wyłącznie z ciepłych i
zimnych dań z dzika, zająca, sarny oraz jelenia. Nie była to jakaś
specjalna okazja. Po prostu - jak mówi Kasia - niespodziewanie stoliczek
tak się nam nakrył w drodze.
Ja
natomiast swoją świeżo odnowioną i unowocześniona kuchnię, w której
pewnie nigdy nie ugotuję potraw, które opisałam w tej notce, na cześć
mojej przyjaciółki z internetu, z którą od czterech lat dane jest mi
przeżywać różne kulinarne przygody, oficjalnie i wylewnie nazwałam - co
zostało udokumentowane specjalną tabliczką - kuchnią imienia Katarzyny Wichrowskiej.
.