Ręka w rękę - Pan Wichrowski z córkami,
w obiektywie Pani Wichrowskiej
|
Jego myśli nie są naszymi myślami, a jego drogi nie są naszymi drogami. Mąż mojej przyjaciółki
- poznanej przez internet, poznanej właśnie tutaj, na tym skraweczku
globalnej komputerowej sieci - myślami przebywa daleko od mojego bloga, a
jego internetowe drogi wiodą przede wszystkim na jego własny, świetnie
prowadzony, specjalistyczny blog oraz na podobne profesjonalne strony.
Nie był więc Pan Wichrowski w stanie odpowiedzieć na jedno z pierwszych
pytań w ramach wywiadu, który swego czasu zapowiedziałam na blogu,
a mianowicie jak internetowy wizerunek piszącej te słowa ma się do
wizerunku realnej osoby, która trzy lata temu pojawiła się w jego
rzeczywistym świecie.
*
Do zapowiadanej rozmowy zasiedliśmy - twarzą w twarz
– pewnego sierpniowego poranka, miesiąc temu, na dzień lub dwa przed
moim wyjazdem z gościnnego domu Państwa Wichrowskich, tuż po śniadaniu
dorosłych, korzystając z nielicznych chwil ciszy i spokoju, zanim z
wakacyjnego długiego spania wybudzą się bardzo żywotne i absorbujące
Panny Wichrowskie. Mój rozmówca co prawda nie zbudował domu, na którego
przestronnym tarasie toczyła się rozmowa, ale wytypował ten właśnie dom
do zakupienia. Położony w pięknej wypoczynkowej okolicy, obszerny i
funkcjonalny, chociaż ciągle wymagający dalszych nakładów remontowych,
latem służy gościną bliższym i dalszym znajomym rodziny.
Rozmowa w promieniach wschodzącego
słońca, na progu kolejnego upalnego dnia, przypomniała mi obraz, który
powstał w mojej głowie kilka lat temu, gdy po raz pierwszy trafiłam na
pewien niedawno założony tutaj blog. Było to w czasach, kiedy prawie
każdy salonowy blog należał do kategorii blogów niedawno założonych.
Czytając zamieszczane na nim teksty, oczami wyobraźni widziałam ich
autora: białego mężczyznę, zaszytego w czarnym buszu, w domku z desek, z
werandą, na której przesiadując zapisuje na kartce papieru swoje
niespieszne myśli.
W
ówczesnych tekstach Pana Wichrowskiego, bo jak niedawno okazało się, ich
twórcą był mąż mojej późniejszej „przyjaciółki z internetu”,
zamieszkujący przez całe dotychczasowe życie wyłącznie w Polsce, było
coś, co sprawiało, że autor tych tekstów wydawał się mieć socjalizujące
poglądy, a co stało w niejakiej sprzeczności z innym wrażeniem, które we
mnie wywoływały, a mianowicie, że jest on typem białego osadnika na
tropikalnych obszarach, kolonizatorem od lat na dobre zadomowionym w
świecie zwanym trzecim.
*
Pan Wichrowski jakiś czas temu
zlikwidował blog prowadzony w salonie24.pl, nie jestem więc w stanie
odtworzyć, co takiego w jego teksach tak bardzo pobudzało moją
wyobraźnię. Zupełnie nie wiem, skąd w moich wyobrażeniach pojawił się
biały osadnik z polskim rodowodem. Przypuszczam, że mąż mojej
przyjaciółki pisał o problemach tamtych egzotycznych krajów niejako od
środka, tak jakby patrzył na nie z tamtej werandy ukrytej w buszu.
Natomiast przekonanie o jego socjalizujących poglądach mogło wypływać ze
sposobu, w jaki przedstawiał zagadnienia tamtego świata, a który pewnie
wyrastał z naturalnej prawości charakteru, którą tak bardzo w swoim
mężu ceni moja przyjaciółka.
Powiązana z prawością prawdomówność
bohatera mojej notki, stanowiąca kolejną zaletę, na którą wskazuje jego
żona, prawdopodobnie sprawiła, że w odpowiedzi na moje wcześniejsze
pytanie oznajmił wprost, bez grzecznościowych uników, że nie czytał i
nie czyta ani mojego bloga, ani blogów takich jak mój – kameralnych,
kobiecych. Wyjątkiem są notki z serii ramię w ramię,
w których piszę o jego rodzinie, a które podsuwa mu do przeczytania
żona. Zdaniem Pana Wichrowskiego moje teksty pisane są w sposób na tyle
delikatny i ogólny, że nie zgłasza do nich zastrzeżeń. Nie zawierają
również żadnych spostrzeżeń dotyczących charakteru jego dzieci, które
byłyby dla niego nowością. Mój rozmówca nie wspomniał natomiast o moim
sposobie widzenia i przedstawiania osoby Pani Wichrowskiej. Zastanawiam
się – dlaczego?
*
Rzeczowemu charakterowi Pana
Wichrowskiego przestał odpowiadać klimat tutejszego portalu, który
jeszcze kilka lat wcześniej wydawał się ciekawą alternatywą dla
publicystyki określanej mianem mainstreamowej. Tak było na początku
2007, kiedy - poprzez nazwisko Igora Janke - Pan Wichrowski odczuwający
głód rzetelnej publicystyki trafił do salonu24.pl. Trzy lata później,
kiedy smoleńska katastrofa - za sprawą rozbuchanych emocji oraz
załamania publicznego zaufania - zaczęła znacząco zmieniać klimat tego
miejsca, Pan Wichrowski zaczął sukcesywnie ograniczać swoją salonową
aktywność, zarówno jako piszący, jak również komentujący.
Kiedyś, na początku, przyprowadził
tutaj swojego przyjaciela, który nadal pozostaje jednym z bardziej
aktywnych blogerów. O sobie natomiast Pan Wichrowski mówi: „Odkryłem w
sobie brak pasji politycznej, a moje zainteresowania przesunęły się od
socjologii ku psychologii. Kiedy byłem uczniem liceum, w czasie stanu
wojennego, byłem po stronie tych, którzy dążyli do uwolnienia sfery
prywatnej od polityki. Polityka jest bowiem ułudą wciągającą w świat
abstrakcji. Prowadzenie mojego prywatnego specjalistycznego bloga, pod
własnym imieniem i nazwiskiem, nie tylko stanowi publiczną wizytówkę
zawodowej kompetencji i odpowiedzialności, nie tylko wymusza traktowanie
innych z szacunkiem i respektowanie norm, ale – daje smak prawdziwego
istnienia!”
Pan Wichrowski, którego odrzuca toksyczny klimat salonu24.pl w jego obecnej postaci („Nie wchodzę w klimaty hejterskie.”),
nie chce brać udziału w internetowej grze, w jaką z wolna przemienia
się to miejsce, stając się jego zdaniem podobnym do erotycznych czatów,
na których można napisać cokolwiek, bez odpowiedzialności za słowa oraz
bez możliwości tych słów weryfikacji. Coraz mniej tutaj poważnych
analiz, coraz trudniej znaleźć coś ciekawego do czytania. Z dawniejszych
salonowych czasów wspomina Pan Wichrowski blog Pawła Krawczyka, jako
jeden z blogów bardzo specjalistycznych, do których lektury trzeba było
być merytorycznie przygotowanym. Natomiast na drugim biegunie, który
określa mianem ezoterycznego, stawia ciekawe, lecz zbyt spekulatywne
blogi Rolexa i Toyaha. Natomiast po roku 2010 próby przykładania przez
różnych blogerów własnej specjalistycznej wiedzy do tego, co bywa
nazywane blogerskim śledztwem w sprawie smoleńskiej katastrofy, wyraźnie
podzieliło blogerów, pomimo koncyliacyjnych działań 1Maud, i zaciążyło
nad klimatem tego miejsca.
*
„Salon24.pl jest malutką niszą w
internecie, natomiast wielu piszących tutaj wyobraża sobie nie wiadomo
co.” - konkluduje Pan Wichrowski, a ja patrzę na szczyt górującego nad
tarasem modrzewia i na potężne bocianie gniazdo na szczycie. W tym roku
para bocianów zaprzyjaźnionych z domem Państwa Wichrowskich dochowała
się pięciorga bocianków, które z góry przysłuchują się naszej rozmowie.
Oto sierpień osiągnął pełnię,
bocianięta wyrosły, czas się żegnać. Ja niebawem odfrunę stąd na północ,
one natomiast na południe, do ciepłych krajów, do miejsca, gdzie dawno
temu, na tamtej werandzie, po raz pierwszy zobaczyłam męża mojej
przyszłej przyjaciółki.
Kończę rozmowę z Panem Wichrowskim twarzą w twarz
i uświadamiam sobie, że dotychczas nie miałam okazji wesprzeć się na
jego - ramieniu. Impresje, które we mnie wywołała, zamieszczę jednak
właśnie w cyklu ramię w ramię, poświęconemu jego żonie, a mojej przyjaciółce – z internetu. Bo czemu nie?
.