Jestem
zbyt leniwa, żeby sprawdzić, czy poniższe obserwacje mają pokrycie w
faktach w skali szerszej niż moje życie. Jednak z własnego doświadczenia
i na własny użytek lubię myśleć i mówić, że niebo jest łaskawe dla
procesji w Uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej, tradycyjnie nazywanej
Bożym Ciałem. Jak daleko sięgam pamięcią, procesje, w których
uczestniczyłam, odbywały się zawsze przy dobrej pogodzie. Nawet jeśli
dzień Bożego Ciała był deszczowy, na czas samej procesji deszcz
zawieszał lub ograniczał swoją aktywność. Zawsze widziałam w tym znak
aktywnej Bożej obecności w świecie, w przyrodzie, w naszego świata
cielesności.
*
Pan Bóg wyraźnie pobłogosławił - dobrą pogodą i pomyślną drogą - naszej tegorocznej majowej wyprawie.
Wielkopolskę i jej stolicę przemierzałyśmy (pierwszą – samochodem;
drugą - spacerem) w słońcu. Otaczała nas uroda świata - przemyślane
piękno krainy, o którą dbają ludzie praktyczni. Poznań robi bardzo dobre
wrażenie. Jedna z nas była w tym mieście dopiero po raz drugi w życiu, a
druga z nas bywała w nim - w dawnych czasach - nie jeden raz. Można
powiedzieć, że - w porównaniu z dawnymi czasami - Poznań zmienił się nie
do poznania. Wyładniał.
Zgodnie z planem, do stolicy
Wielkopolski wjeżdżałyśmy od strony Warszawy i Łodzi drogami położonymi
na południowy zachód od autostrady A2, natomiast z Poznania
wyjeżdżałyśmy w kierunku odwrotnym drogami położonymi na północny wschód
od autostrady A2. Nasz zachwyt ziemią wielkopolską odnosi się właściwie
do pierwszego etapu naszej podróży – do okolic Kalisza, Pleszewa,
Jarocina, Kórnika i Rogalina.
Droga powrotna - przez Wrześnię,
Konin, Koło, Łęczycę i Łowicz - nie dość, że upływała przy chmurnym
niebie, nie dość, że wiodła przez krajobrazy wrogie i ponure, to jeszcze
na odcinku płatnym okazała się - z niezrozumiałych dla mnie powodów -
znacznie kosztowniejsza od drogi w kierunku przeciwnym. Ogólnie rzecz
ujmując, Kasia i ja zgodnie pragnęłyśmy jak najszybciej opuścić budzące
lęk, martwe i nieprzyjazne okolice Konina czy Koła, do których
demoniczności być może przyczynił się/przyczynia się diabeł Boruta,
pamięć o którym w należącej do tego regionu Łęczycy pielęgnowana
pozostaje do dziś. A może jest odwrotnie? Może to mroczni mieszkańcy
mrocznych okolic emanują diabolicznością?
Zastanawiająca była wspomniana
drastyczna zmiana krajobrazu i klimatu ziemi wielkopolskiej w części,
przez którą wracałyśmy z Poznania. Podobnie mroczne odczucia budził we
mnie niegdysiejszy pobyt w pewnej części dawnych Prus, który swego czasu
próbowałam odmalować w tekście „Taki pejzaż”.
*
Powyższe krótkie sprawozdanie piszę przepełniona świeżymi wspomnieniami dziesięciu pięknych dni spędzonych ramię w ramię z Kasią Wichrowską,
których wewnętrznej jasności nie zaćmiły doświadczane mroczne epizody.
Być może wspomniane ponure pejzaże, być może pochmurny chłód, którym
raczyło nas przez kilka ostatnich dni Mazowsze, być może ulewy, przez
które Kasia odwoziła mnie na północ do mojego pomorskiego domu, pełniły
rolę punctus contra punctum, którego mroczność podkreślała
obecność słonecznego światła w spotkaniach, które były naszym udziałem.
Było więc spotkanie z miastem, które stanowiło główny cel tegorocznej
wyprawy, oraz były ważne spotkania - w drodze - z ludźmi: z Ewą Filipczuk (po raz pierwszy i pewnie nie ostatni), z Zasznurowaną
(nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni), a także z najbliższymi
Kasi, jej mężem oraz córeczkami, a wcześniej z moimi poznańskimi
bliskimi, u których zatrzymałyśmy się na parę dni. Ale o tym – napiszę
pewnie innym razem. Może kiedyś wspomnę również o smakach, które
towarzyszyły tej podróży? O nadwarciańskiej - ponoć najlepszej w Polsce -
zupie? O słynnych poznańskich pyzach drożdżowych? Albo o kujawskich
poszukiwaniach wspomnienia najlepszej w Polsce karkówki? A może o
warszawskich gastronomicznych odkryciach Zasznurowanej?
Kilka godzin temu moja towarzyszka
podróży szczęśliwie wróciła w objęcia rodziny. Ja od kilku godzin
przemyśliwuję obecną notkę. Chociaż dziś jest Boże Ciało, żadna z nas
nie wybrała się na procesję eucharystyczną, mimo że wbrew złym prognozom
pogoda była - tradycyjnie? - sprzyjająca, zarówno w moim mieście, jak i
tam, gdzie mieszka moja przyjaciółka. I tutaj, i tam, i podczas całego
dnia, który Kasia spędziła w powrotnej podróży, było słonecznie i
ciepło. Wczoraj dzisiejszą uroczystość świętowałyśmy w jednym w
kościołów w moim mieście, podczas wieczornej mszy, w towarzystwie
pierwszokomunijnych dzieci kończących obchody tak zwanego białego
tygodnia. Dzisiaj, po porannym wyjeździe Kasi oraz Młodszej Panny Wichrowskiej,
towarzyszącej nam w drodze powrotnej do mojego miasta, pozostałam w
domu, odpoczywając oraz rozmyślając o minionych dziesięciu wspólnych
dniach. Obok komputera, na którym piszę te słowa, na kwadratowej
brązowej podkładce stoi filiżanka, z której nie tak dawno wypiłam
ponownie samotną popołudniową kawę. „Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry
jest Pan” - głosi wydrukowany na niej biblijny cytat, ozdobiony
fotograficznym motywem kilku pełnych kłosów pszenicy. W domu Kasi, obok
jej komputera, leży taka sama podkładka. Obie przyjechały do naszych
domów jako pamiątki z właśnie zakończonej majowej wyprawy. Skosztujcie i
zobaczcie – warto!
Boże Ciało w innych moich notkach:
.