Nie znam kuchni meksykańskiej, może
dlatego nie pamiętam, co wtedy jadłam. A może dlatego nie pamiętam, gdyż
coraz łatwiej zapominam niedawne wydarzenia? A może dlatego nie
pamiętam, ponieważ coraz łatwiej zapamiętuję jedynie to, co najbardziej
istotne? Inaczej: zawsze zapamiętywałam to, co najbardziej istotne, na
przykład ogólny klimat wydarzenia czy spotkania, a także tego wydarzenia
lub spotkania istotny sens, jednak obok wspomnianej syntezy mój umysł
spontanicznie analizował również szczegóły zdarzeń, w których brałam
udział, to znaczy zauważał je i zapisywał w pamięci, czego jednak od
pewnego czasu wydaje się już nie czynić.
A może dlatego nie pamiętam, co wtedy
jadłam, gdyż wybierając potrawę koncentrowałam się na jej składnikach,
na zawartości węglowodanów, których powinnam unikać. Pamiętam, że
zamówienie ostatecznie ucieleśniło się w postaci dwóch kukurydzianych
placków, w które zawinięto dwa rodzaje mięsa, i że zamówiona mniej ostra
wersja potrawy była smaczna. Nie pamiętam jednak, jaka zupa poprzedziła
danie główne. A może w ogóle nie zamówiłam zupy? A może jednak? Tak,
chyba jadłam zupę, jadłam ze ściśniętym przełykiem, zastanawiając się,
jak trzustka zareaguje na smaczny makaron wypełniający talerz.
Wszystkie trzy (Ewa, Katarzyna oraz Alicja
- jak przekornie przedstawiłam kelnerce naszą trójkę, gdy owa wcześniej
uznała za stosowne poinformować nas jak ma na imię) zamówiłyśmy zupy,
każda inną, o ile dobrze pamiętam. Siedziałyśmy wtedy, nie tak dawno,
miesiąc temu, w sporej ale przytulnej restauracji w miejscu, którego
odnowione wnętrze odwiedzałam po raz pierwszy, a którego stare zewnętrze
znałam z dawnych czasów, z częstych bytności w tym mieście, podczas
których moja łódzka rodzina i moi łódzcy znajomi tradycyjnie wskazywali
na brudną szarą ścianę mijanej monumentalnej budowli w stylu
neoromańskim, typowym dla świątyń: - To jest fabryka. Fabryka Poznańskiego. - przypominali.
*
Kiedy na początku drugiego tysiąclecia
zabytkowe obiekty dziewiętnastowiecznej fabryki wyrobów bawełnianych
poddano rewitalizacji, wieść o przeznaczeniu odrestaurowywanej budowli
na współczesną świątynię różnorodnej konsumpcji
dotarła do mnie, ale osobiście mogłam zobaczyć ciekawe efekty podjętej
renowacji dopiero miesiąc temu, kiedy Ewa zaproponowała kolację w murach
dawnej manufaktury.
Nowe architektoniczne wrażenia oraz
wcześniejsze spotkanie z Ewą Filipczuk, która w swoim łódzkim domu w
towarzystwie urodzinowego torcika tiramisu oczekiwała na spóźniające się
podróżniczki, wreszcie jeszcze wcześniej przebyta tego dnia droga z
południa ku północy kraju, jak również mijane krajobrazy, to wszystko
mogło sprawić, że mózg wypełniony wieloma wrażeniami dnia, o zmierzchu
dnia, kiedy zasiadałyśmy do meksykańskiej kolacji w łódzkiej
manufakturze, nie zapamiętał kulinarnej treści posiłku. Nie pamiętam ani
tego, co jadłam ja sama, ani tego, co ze smakiem zajadały moje
towarzyszki. Pamiętam jednak to, co jest najistotniejsze, czyli nastrój i
klimat naszego spotkania przy stole: niewymuszoną serdeczność,
naturalną otwartość, potoki słów, zdrowy śmiech.
Zanurzona w tamtą chwilę, zajęta
współbyciem przy tamtym stole, nie pomyślałam o zapisaniu w pamięci
mojego sprytnego telefonu obrazu tego, co postawiono przed nami na
stole, jak uczynię następnego dnia, gdy w południe Kasia i ja ruszymy dalej ku północy.
Pomyślę sobie wtedy, że dyskretne – ale nie za bardzo dyskretne -
obfotografowywanie podawanych w restauracjach potraw, oprócz funkcji
mnemonologicznej (w stosunku do mnie) może również pełnić funkcję
motywacyjną (w stosunku do personelu). Mój mały cyfrowy fotoaparacik
może mieć podobne mobilizujące oddziaływanie na obsługę restauracji,
jakie w pewnym dawnym filmie miał mały laboratoryjny alkomacik w rękach
Wiesława Michnikowskiego.
.
.