13 września 2014

Tak samo, ale inaczej

Duch czasów. Strzela Katarzyna, fotografuje Alicja


















Nie lubię pisać na klawiaturze wbudowanej w laptop. Od początku używałam więc dodatkowej, dość rozbudowanej klawiatury sporych rozmiarów, której większości funkcji dotychczas nie wykorzystałam i w przyszłości też pewnie nie wykorzystam. Dwa tygodnie temu, niesiona gorącymi wspomnieniami gorącego lata, z zapałem zaczęłam przy jej pomocy porządkować i opracowywać setki zdjęć z ostatnich dwóch lat, ilustrujących wspólne wyprawy Katarzyny Wichrowskiej i moje, opisywane w cyklu ramię w ramię.

Po zakończeniu pracy nad zdjęciami - prawe moje ramię odmówiło posłuszeństwa. Nie byłam w stanie odwieść go ani w bok, ani w tył, ani podnieść do góry. Powodem była - między innymi - pozycja, w której przez parę dni, po kilka godzin dziennie, trzymałam myszkę, operując nią gdzieś na dalekich peryferiach mojej długiej klawiatury. Teraz, doprowadziwszy ramię do stanu używalności, po raz pierwszy posługuję się nowo zakupioną krótszą klawiaturą, pozbawioną zbędnego bloku klawiszy numerycznych, za to uzupełnioną o wbudowany z prawej strony panel dotykowy pełniący funkcję myszki. Jeśli więc idzie o mój warsztat pisarski, zmienił się on nieco, a ja, chociaż piszę tak samo jak przedtem, to jednak - jak widać - piszę inaczej.
 
 
*
 
 
Podobnie nasze - to znaczy Kasi i moje - tegoroczne wspólne wakacyjne wojaże, choć były takie same jak w latach poprzednich, to jednak przebiegały trochę inaczej. Po pierwsze, widać było, że Kasia jest bardzo zmęczona pracą na kilku frontach, i że wakacje spędzane z Pannami Wichrowskimi (12 i 7 lat) - i organizowane przede wszystkim z myślą o nich - nie dają koniecznego wytchnienia od codziennej karuzeli domowych i zawodowych obowiązków. Z kolei ja częściej niż poprzednio mogłam nie korzystać z pomocnego ramienia Kasi, gdyż coraz lepiej radziłam sobie sama w poruszaniu się w przestrzeni. Mogła więc Kasia, jak sądzę, odpocząć nieco ode mnie, chociaż, jak mówiła, brakowało jej mnie – tuż pod ręką.
 
Miejsca, w których tradycyjnie bywamy latem, czy to w górach, czy nad morzem, były niezmiennie urokliwe, ale dwa inne, które odwiedziłyśmy tego lata, mimo radosnych okoliczności, mogły napełniać smutkiem. Pierwsze z nich - to Łódź, w której ponownie odwiedziłyśmy Ewę Filipczuk, a wraz nią Manufakturę  oraz mieszczącą się tam dobrą włoską restaurację. Spotkanie jak zawsze było miłe i serdeczne, ale łódzki śródmiejski krajobraz otaczający tę architektoniczną perełkę nie wprawiał w najlepszy nastrój: szare, odrapane kamienice, puste ulice, tylko gdzieniegdzie widoczne grupki spoconych półnagich mężczyzn, do których lepiej nie zbliżać się. Lokalny koloryt. Tam Manufaktura, tu – Bałuty.
 
Innym miejscem, do którego odwiedzenia namówiłam przyjaciółkę, była stacja benzynowa na skrzyżowaniu krajowych dróg 11 i 22 w Podgajach, krajeńskiej wsi na północy Wielkopolski, przy której znajduje się słynne bistro szeroko znane z dobrej kuchni. Spróbowałyśmy i nie zawiodłyśmy się. Dodatkowo Panny Wichrowskie poszalały na znajdującym się w pobliżu placyku zabaw, co stanowiło atrakcyjny przerywnik w monotonii podróży nad morze, gdzie miałyśmy spędzić resztę wspólnego czasu. Aby nie psuć miłego nastroju, nie wspomniałam moim towarzyszkom o bolesnym wojennym incydencie związanym z Podgajami, którego mogą nie znać osoby nie mieszkające w tych stronach, lub nie uczestniczące w dawnych peerelowskich propagandowych rajdach szlakiem zdobywców Wału Pomorskiego : „W trakcie walk o Wał Pomorski w 1945, w miejscowości Podgaje żołnierze z grupy bojowej "Elster", wchodzący w skład 15 Dywizji Grenadierów SS (1 łotewskiej) dokonali zbrodni na 32 żołnierzach Wojska Polskiego z 4. kompanii 3. pułku piechoty 1 Dywizji WP, którym najpierw skrępowano ręce drutem kolczastym, a następnie wprowadzono do stodoły i spalono żywcem.” (wiki)
 
 
*
 
 
Wcześniej jednak, w drodze z Łodzi, było jeszcze Mogilno oraz sympatyczne Europejskie Centrum Spotkań w tamtejszym pobenedyktyńskim klasztorze, zawiadywanym obecnie przez kapucynów, gdzie zatrzymałyśmy się na nocleg. Jak poprzednio, kiedy byłyśmy tam kilka tygodni wcześniej, przyjęto nas bardzo gościnnie, a my rankiem, po śniadaniu, pospacerowałyśmy sobie niespiesznie po terenie odnawianego kościoła oraz odnowionego klasztoru, pokazując Pannom Wichrowskim szczególną atrakcję – najstarszą na ziemiach polskich oryginalną średniowieczną studnię znajdującą się na jego dziedzińcu, tonącym tamtego dnia w słońcu i zieleni.
 
Opuściwszy Mogilno przejechałyśmy szybkim kursem do nieodległego Gniezna, w którym – również w niespiesznym tempie – nawiedziłyśmy z kolei katedrę z grobem św. Wojciecha. Przyjrzałyśmy się również - bardzo dokładnie - słynnym gnieźnieńskim drzwiom, szukając na nich pewnego drobnego detalu, który został reprodukowany na pewnej prestiżowej nagrodzie, którą niedawno zdobył Pan Wichrowski. Gdy dzień wcześniej wyruszałyśmy w podróż nad morze, mąż Kasi zlecił nam bowiem zadanie odszukania owego detalu, czego jako pierwsza dokonała najmłodsza z nas, bystra siedmiolatka, nie sięgająca nawet do jednej trzeciej wysokości tych olbrzymich i bogato zdobionych drzwi, a zabrało jej to niecałe pięć sekund.
 
A potem było już morze, morze, morze, w tym dwudniowa wyprawa na półwysep Hel i do miejscowości Hel, gdzie zatrzymałyśmy się w Captain Morgan - znanym pubie z hotelikiem, natomiast lunch i kolację zjadłyśmy w słusznie polecanej przez Kasię Maszoperii. Jak w poprzednich latach, było również mnóstwo zdjęć z różnych odwiedzanych miejsc oraz różnych przeżywanych chwil, robionych na pamiątkę dla moich starszych i młodszych towarzyszek podróży, które to zdjęcia porządkując i opracowując nadwyrężyłam sobie rękę, dzięki czemu nabyłam nową krótszą klawiaturę, na której napisałam to wspomnienie. Pisałam je tak samo jak wspomnienia poprzednie, ale jednak - inaczej.


Alicja strzela, Katarzyna fotografuje
 
 





















.