Trasa naszej, to znaczy Kasi Wichrowskiej,
jej dwóch córek i mojej, kolejnej wakacyjnej podróży od morza do gór
zależała w tym roku od stanu zdrowia pewnej suki, ponad stuletniej,
jeśli wiek czternastoletniego psa przeliczyć na lata życia człowieka. Po
dziesięciu dniach pobytu w moim domu i w moim mieście nad morzem, nasz
postój w centrum kraju, w miejscu stałego zamieszkania Kasi, zależał od
tego, czy suka S., będąca członkiem rodziny Wichrowskich, będzie wtedy
jeszcze żyła, czy już nie. Zawodowe wyjazdy Pana Wichrowskiego, który
wcześniej pozostał z S. w domu, powodowały bowiem konieczność
zaopiekowania się suką przez Panią Wichrowską, co oznaczało zabranie psa
wraz z nami na dalszą część wakacji w górskim domu Państwa
Wichrowskich.
Wilczurowata,
brązowo podpalana, mądra i cierpliwa suka S., którą bardzo polubiłam,
jest już bardzo słabiutka, ale jeszcze potrafi unieść na osłabionych
reumatyzmem nogach swoje ciężkie ciało. Tak więc właśnie zrobiłyśmy
dwudniowy postój w centrum kraju, w celu przetransportowania na południe
starego stworzenia. Moi gospodarze w międzyczasie porządkują
swoje domowe sprawy, a ja wyciągam nogi po długiej podróży samochodem,
przed jej kolejnym długim odcinkiem, i w połowie Kasi i moich wspólnych
wakacji piszę ten tekst, aby zdać sprawę z naszej siódmej letniej
przygody. Tymczasem po domu Państwa Wichrowskich kręci się żwawo inny
piesek, cztero i pół miesięczna, bardzo żywotna i figlarna, formalnie
należąca do Młodszej Panny Wichrowskiej, suczka W., która od początku
wakacji konsekwentnie wędruje po kraju ze swoją dziesięcioletnią panią, i
która prawie dwa tygodnie temu wraz z moimi gośćmi zjawiła się w moim
domu.
Kasia
Wichrowska, w której życiu suczka W. jest dziewiątym czy dziesiątym
psem, jaki znalazł się pod jej bardziej lub mniej bezpośrednią opieką,
nie może wyjść z zadziwienia, ile ta mała psina poznała już świata w
swoim krótkim życiu, a szczególnie przez pierwsze osiem tygodni
tegorocznych szkolnych wakacji: najpierw nowy dom z niewielkim
podwórkiem w centrum kraju, który dzieli ze spokojną i zmęczoną życiem
suką S., potem drugi dom ze sporym trawnikiem w górach, następnie
mieszkanie teściowej Kasi i moje mieszkanie, oba nad morzem. Ile nowych
wrażeń, ile nieznanych zapachów, jaki psi zawrót głowy!
Czym zapachniała
suczce W. część lata spędzona w moim towarzystwie? Poza nowymi zapachami
kolejnego mieszkania oraz poznanymi już z grubsza zapachami morza,
plaży oraz wydm, na pewno zaintrygowało W. małe przydomowe zoo moich
znajomych, do którego zabrałam swoich gości, a które składa się
aktualnie z licznych psów, czterech kotów, pary morskich świnek, czarnego królika i
czarnej kozy oraz kucyka w biało-brązowe łaty. Na podwórku wokół domu
leżącego w pobliżu rzeki, która przepływa przez moje miasto, wyczuć
można było zapewne również ślady pozostawione przez podchodzące z
nadrzecznych lasków dziki oraz sarny.
Zakończone zaledwie miesiąc temu wspólne letnie wakacje były siódmymi z kolei, na które miłosiernie z mojego agorafobicznego potrzasku
wywozi mnie moja przyjaciółka z internetu, a konkretnie stąd, z
salonu24. Dlaczego więc „sześć i pół” w tytule? Po raz pierwszy bowiem
notkę o nich zaczęłam pisać z samego środka wakacyjnej przygody, i tak
chciałam swoją relację pozostawić: urwaną w połowie, niedokończoną, jak
wiele spraw w życiu
Tymczasem
nie dokończyłam nawet tej niedokończonej, nie dopełniłam jej relacją
prowadzoną z perspektywy suczki W., jak zamierzałam, o tym jak podczas
pobytu u mnie nad morzem pochorowały się Panny Wichrowskie, jak starsza z
nich wraz z mamą zniknęła na jedną dobę, a potem obie wróciły pełne
dziwnych nowych zapachów zebranych z dwóch szpitali, jak w międzyczasie z
Młodszą Panną Wichrowską, która szybciej stanęła na swoje
dziesięcioletnie nóżki, oraz ze mną, suczka W. wybrała się do
eleganckiej włoskiej restauracji, czy też o tym jak na wielkopolskiej
ziemi wraz z innymi gośćmi tańczyła w klasztorze należącym do jednego z
żeńskich zgromadzeń zakonnych, na hucznym przyjęciu po uroczystości
złożenia ślubów wieczystych przez - między innymi - moją cioteczną
siostrzenicę. Natomiast już z ludzkiej perspektywy, chciałam opowiedzieć
o tym, jak jeszcze w moim domu nad morzem odwiedziła nas zaprzyjaźniona
rodzina Państwa Fymów, oraz o tym, że kilka tygodni wcześniej gościłam przez uroczy tydzień Ewę Filipczuk. Chciałam opowiedzieć, ale już nie opowiem.
Post Scriptum:
Post Scriptum:
S. |
.